Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieniu egzaminandów i nieraz dziwili się fachowi egzaminatorowie nad wielostronnością jego wiadomości.
Na posiedzeniach kolegium prowincyalnego, w sprawozdaniach ustnych i obronie swych wniosków, w bezpośrednich naradach z naczelnymi prezesami, występował tak sumiennie i gruntownie co do rzeczy, tak jasno co do formy, że pozyskał sobie szacunek i wyraźną życzliwość Puttkamera i jego następcy Horna; nieraz mi powiedział, iż pod względem osobistych z nimi stosunków lepiéj sobie życzyć nie może. Dla Brettnera poczuwał się zawsze do pewnéj wdzięczności i gdy został jego kolegą, był z nim ogółem w dobrem porozumieniu co do spraw urzędowych; ich zgoda jednak zachmurzyła się z czasem, zwłaszcza iż Brettner coraz bardziéj, w końcu swego zawodu, ulegał wpływowi trzeciego radzcy, Mehringa. Ów Mehring, o którym ci już dawniéj słów kilka powiedziałem, gdyśmy stali przy jego mieszkaniu na Berlińskiéj ulicy, z nadzwyczaj bystrym rozumem i rozległą nauką, łączył przekonania i dążności gorliwego pastora i gorliwszego jeszcze germanizatora; ztąd też od samego początku zajął, zachowując wszelką przyzwoitość koleżeńską, względem Milewskiego wręcz przeciwne i nieprzyjazne stanowisko. I nie mogło być inaczéj. Otóż Milewski, panie Ludwiku, był wzorowym urzędnikiem pruskim, co i przełożeni jego i inni Niemcy najzupełniéj przyznawali; nie tylko z rzadką sumiennością wypełniał wszelkie powinności swego stanowiska, lecz nawet pozoru nielegalności, któryby nań ściągnąć mógł jakiekolwiek podejrzenie, unikał starannie, czasem niemal drobnostkowo, bo przypominam sobie, iż pewnego razu, gdy szedłem z nim do gmachu rejencyjnego, mówił mi, żebym się doń z polskiem słówkiem tam nie wyrwał; żadnego nie miał udziału w naszych wspólnych pracach i zebraniach, w teatrze polskim nie bywał, nawet stosunki swoje