Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wręcz przeciwnego usposobienia był jego współkolega, a mój dobry amicus Ignacy Sikorski, który pierwszy z owych Trzemeszniaków przeniósł się tutaj do wieczności. Poznaliśmy się dopiero na uniwersytecie, dokąd, po rozmaitych odyseach, wreszcie dopłynął. Opowiadał mi je kiedyś, ale nie dziw się, że już wszystkich nie pamiętam; wiem jednak jeszcze, iż urodził się w naszem mieście dziesiątego roku, a straciwszy w bardzo młodym wieku ojca, radzcę sądu kryminalnego, dość późno dostał się do tutejszego gimnazyum, które, biedoląc się korepetycyami i z pomocą starszego brata, referendaryusza, walczącego także z niełaską fortuny, przed rokiem trzydziestym ukończył. Ponieważ na uniwersytet gotowe fundusze z początku nie dopisały, trzeba było iść na guwernerkę, co jednak długo nie trwało, bo z wybuchem listopadowego powstania podążył, jeden z pierwszych, do Warszawy. Niski, czupurny i zwinny, stworzony był do lekkiéj jazdy; wstąpiwszy zatem do kaliskiego pułku, przetrzymał w nim całą kampanię, dosłużywszy się stopnia wachmistrza i srebrnego krzyża. Ten krótki peryod jego życia spotęgował w Sikorskim wrodzone patryotyczne uczucia i był zawsze najmilszem jego wspomnieniem; zapalał się i rozweselał, nawet w ostatnich swoich czasach, gdy mówił o swojéj żołnierce i wypadkach trzydziestego roku.
Po powrocie i odbyciu karnéj służby w wojsku pruskiem, trzeba było myśleć o środkach zabezpieczenia sobie dalszego losu. Straciło się znowu na guwernerce i koczowaniu po prowincyi niemało czasu, lecz znalazły się wreszcie fundusze, jak mi się zdaje, głównie za pomocą Macieja Mielżyńskiego i Marcinkowskiego, którzy go dobrze znali i wielką mu zawsze okazywali życzliwość, a pan Ignacy, mając już mniéj więcéj lat dwadzieścia siedem, mógł nakoniec dostać się do Wrocławia,