Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w Krakowie, nie miałem więc sposobności do bliższego poznajomienia się z nim, zwłaszcza iż, jak mi się zdawało, po za pewne ciasne kółko poufnych wychodzić nie lubił. Najczęściéj spotykałem go z Balińskimi, panną Bolewską, Estkowskim i Roztworowskim, z którymi był duchem spokrewniony.
Wszakże trzeciego gościa państwa Bukowieckich pominąć nie mogę, Karola Balińskiego, który w owym ruchliwym czasie całemi miesiącami tutaj przesiadywał i którego dość często widywałem. Mimo niemiłego, na pierwszy rzut oka, wyglądu, był to dla mnie i dla wszystkich, co go znali, nadzwyczaj sympatyczny człowiek. Niski i wątły, jak Słowacki, miał do tego facyatę pooraną i podziubaną, oczy mrużące się i niezdrowe, ale wyraz twarzy pełen dobroci i cierpienia. Powiadał mi raz to i owo ze swego życia i przyznać muszę, iż, słuchając go, byłem szczerze wzruszony, bo losy uwzięły się na niego. Szczegółów nie wiele pamiętam, panie Ludwiku, lat czterdzieści już od owéj chwili minęło, wiem tylko jeszcze, że od kolebki był sierotą bez ojca i matki, że w niespełna szesnastym roku życia, jako uczeń gimnazyalny, poznał się z więzieniem, powodowany studencką fantazyą do koleżeńskiego poświęcenia. Gdy bowiem przyszło do głowy jednemu z jego współuczniów, rozgorączkowanych śmiercią Artura Zawiszy, napisać w klasie na tablicy wielkiemi literami: „Niech mściciel powstanie z kości naszych!“ — i gdy naturalnie rozpoczęły się śledztwa i groźby, wziął pan Karol całą winę na siebie i za grzech cudzy pokutować musiał. Pięć lat późniéj schwytano go powtórnie z kilkudziesięciu innymi z przyczyny udziału w tajnych knowaniach związku Szewców i Stowarzyszenia ludu polskiego i zapędzono gdzieś daleko na Sybir. Tam przesiedział cztery lata przeszło