Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skiego hotelu, nie miała publiczność niemiecka żadnego miejsca do wspólnych zabaw i napitku na większe rozmiary. Dziejów Odeonu rozpowiadać ci nie będę, panie Ludwiku, są mi nieznane, bo tylko ze trzy, cztery razy tam byłem na koncertach i wyborach. Wiele więcéj wiem o kamienicy tuż przy Odeonie, która wkrótce po nim stanęła, bo nieraz w towarzystwie jéj założyciela patrzałem jak się wznosiła, a gdy ją czterdziestego siódmego roku skończono, często, bardzo często do niéj wchodziłem. Wystawił ją jeden z moich nieodżałowanych przyjaciół, dr. Ludwik Gąsiorowski. W szkołach go nie znałem, chociaż je tutaj u nas ukończył, był bowiem okrągło dziesięć lat starszym odemnie, ale pamiętam dziś jeszcze kiedym go pierwszy raz widział. Roku trzydziestego siódmego przyjechawszy z uniwersytetu na wielkie ferye do Poznania, zastałem tu srogą cholerę; ludzie marli jak muchy, szczególnie z tamtéj strony chwaliszewskiego mostu, a zbytku lekarzy wcale jeszcze nie było, tak iż nawet, jak ci to już wspomniałem, władze pruskie zezwoliły, wobec klęski, na powrót Marcinkowskiego z emigracyi. Przechodząc wtedy pewnego razu Szeroką ulicą, spostrzegłem nowiuteńki powóz dążący ku Chwaliszewu, a w nim młodego, przystojnego człowieka, w wysokim, białym kapeluszu, który zdawał się na pół śpiący, kiwał bowiem głową w prawo i lewo. Na zapytanie moje ktoby to był, oznaczył mi go idący ze mną Piotr Hanowicz jako nowego lekarza dr. Gąsiorowskiego. Przestałem się niebawem dziwić, iż, mimo turkotu ulicznego, w powozie na sen mu się zbierało, usłyszawszy o jego trudach w tych pierwszych tygodniach cholery. Razem z Marcinkowskim nie tylko za dnia byli ciągle na nogach i na wózku, lecz całemi nocami biegali i jeździli. Tę samą wobec zarazy odwagę i wytrwałość, któréj złożył dowody w początkach swéj