Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomnieli. Był to Julian Zaborowski. Z jakich on tam Zaborowskich pochodził, tego niewiem, chociaż i ojca jego, pana Antoniego, znałem, chudego, niskiego, ruchawego staruszka, z wielkiemi jasnemi oczyma, w czamarze i konfederatce, którego się często w mieście spotykało. Ojciec ten dobrze mienny, chodząc dzierżawami, mógł z początku dzieci przyzwoicie wychowywać; wysłał więc syna swego najpierw do gimnazyum w Oleśnicy, a po kilku latach do Poznania. Julian doszedł do prymy gimnazyalnéj u Św. Magdaleny, ale egzamin złożył w Wrocławiu, zdaje mi się, czterdziestego piątego roku. Słuchał potem rok w Wrocławiu i cztery lata w Berlinie głównie nauk przyrodzonych, a przytem filozofii i matematyki, ale nie poszło mu gładko na uniwersytecie, bo musiał się parać ciągle tak z biedą jako i ze zdrowiem. Było ono bardzo liche od lat dziecinnych, ponieważ w dziedzictwie po matce, która go rychło odumarła, miał już zaród płucowéj choroby. Całe tygodnie i miesiące nieraz kwiękał i nauki przerywać musiał, bo, prócz słabych piersi, nadzwyczaj skrofuliczne usposobienie organizmu, okazujące się w wybladłéj twarzy i nienormalnym kształcie palcy, dręczyło go przez całe życie. Niedość na tem; otóż późniéj ojciec jego stracił wszystko co miał i przyczepiwszy się gdzieś jako rządzca, ledwo sam mógł wyżyć. Musiał więc Julian radzić o sobie. Zrazu wspierał go trochę pan Tytus Działyński, ale wsparcie to niedługo trwało i trzeba było własną pracą i zabiegliwością, tracąc nie mało czasu na guwernerce, łatać mozolne życie. Powiadali mi późniéj jego koledzy uniwersyteccy, że nieraz zimą, nie wychodząc z domu, żywił się ciepłem mlekiem i chlebem i ogrzewał swój pokój otwierając drzwi do obok mieszkającego przyjaciela. Mimo to jednak wytrwałością i wspartym niemałą zdolnością zapałem do nauki pokonał wszystkie przeszkody.