Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że on był przed piędziesięciu kilku laty, kiedy jeszcze do szkół chodziłem! Było to przedmieście, mniéj więcéj jak obecnie Zawady, miejscami nawet nie tak pozorne. Idąc z dołu, z teraźniejszego Placu Piotrowego, widziałeś zaraz po lewéj stronie stojącą na rogu Wiedeńską oberzę, któréj miejsce zajmuje teraz ta ogromna kamienica po siedemdziesiątym roku przez doktora Koszutskiego wybudowana, za nią dwie czy trzy niskie chałupy z oknami niemal do ziemi dochodzącemi, a daléj ów dom Kramarkiewiczów, który się w niczem nie zmienił i wtenczas do najokazalszych świętomarcińskich budynków należał. Naprzeciwko, po prawéj stronie, stał najpierw długi, niepozorny, zawsze żółto pomalowany domek Fontowiczów, mieszczący skromną oberżę pod Białym koniem, o któréj ci już podczas jednej z poprzednich przechadzek mówiłem, za nim parę okazów takiéj samej patryarchalnej architektury, a wreszcie dość duża, murowana, jednopiętrowa kamienica, tworząca róg Wilhelmowskiej, naprzeciwko drukarni Deckera. Przeszłego lata była ona jeszcze o pierwotnym kształcie, jak ją za pierwszych pruskich czasów wystawiono; widzisz, że teraz ją przebudowywują zupełnie, snać aby trzypiętrowym sąsiadom nie miała czego zazdrościć. Przykro mi, że zmieniła starą postać, która nieraz, gdy koło niej przechodziłem, przypominała mi ważną li tylko dla méj lichéj osobistości historyczną okoliczność, albowiem w tej kamienicy na dole mieszkała kiedyś moja babka i tam się odbyło wesele moich rodziców, bez czego prawdopodobnie nie byłoby przyszło, po latach siedmdziesięciu dwóch, do teraźniejszych naszych przechadzek. Niemal pół wieku później wchodziłem nieraz do tego domu, odwiedzając jednego z bardzo dobrych znajomych, który tu przez czas niejaki mieszkał, dopóki się, nie ożenił, a o którym już wszyscy za-