Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mało był przystępnym dla obcych, mniéj znaczących ludzi, szczególnie zaś dla tego, iż całkiem wtenczas zajęty był myślami, sprawami i ludźmi, z którymi nie miałem i nie mogłem mieć nic wspólnego. Widywałem go jednak co tydzień całemi godzinami w Collège de France, bo roku czterdziestego drugiego i trzeciego nie opuściłem żadnéj prawie z jego prelekcyi o literaturze słowiańskiéj. Jaka i jak liczna bywała na nich publiczność poprzedniemi laty, tego nie wiem, ale wtenczas, co zgodnie z prawdą wyznać muszę, audytoryum przepełnionego nigdy nie znalazłem; czasami nawet zdawało mi się trochę próżne. Francuzi w małéj liczbie się pojawiali, rzadko też widziałem innych cudzoziemców lub kobiety; głównymi słuchaczami byli Polacy, tak z emigracyi jako i z kraju. Mickiewicz mówił zawsze z pamięci, rozmyśliwszy sobie zapewne każdorazowo przedmiot wykładu w domu; czasami zdawało mi się, iż ekstemporuje, czyli prawi z chwilowego nagłego natchnienia, osobliwie ilekroć nagabywały go myśli i wyobrażenia mesyaniczne. Z wymawiania i akcentowania wyrazów, każde ucho francuzkie poznać musiało natychmiast cudzoziemca; język zaś jego i styl były, z francuzkiego biorąc stanowiska, nie tylko czyste i poprawne, ale miejscami wykwintne i świetne. Przy wykładzie wzrok jego zwrócony na jedno miejsce poza słuchaczami, najczęściéj w górę, rysy twarzy wyprężone, głos dobywający się powoli, w nierównych przestankach, z rozmaitą intonacyą, czasami z pewnym przymusem, objawiały ciągłą i natężoną pracę ducha. W ogóle postać Mickiewicza siedzącego na katedrze i przemawiającego robiła wrażenie, że tak powiem, imponujące i zdradzała człowieka wzniesionego ponad zwyczajny poziom. Prelekcye jego w czterech tomach przetłómaczone na język polski wydał Żupański w Poznaniu; stenografował je Niedźwiedz-