Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie może zaczepek rozlewem krwi odpierać. I tak nie przyszło do wyzwania, boczył się jednak Bońkowski niejaki czas odemnie, ale późniéj byliśmy w jak najlepszéj komitywie. Doczekał on się późnego wieku, nie wychodząc z Paryża, gdzie miał w prefekturze Sekwany, czy policyi, urząd tłómacza, stale zostając wiernym nauce mistrza; kości swoje złożył jednak na ojczystéj ziemi, gdyż, bodajnie trzy lata temu, sprowadził się do Krakowa, gdzie przed rokiem umarł. Co się tyczy doktora Siegfrida, ten już nigdy do ojczyzny nie wrócił. Odjeżdżając z powrotem do kraju, zostawiłem go pogrążonego w rozmyślaniach mistycznych i pełnego błogich, niejasnych i fantastycznych nadziei; mówił mi przy pożegnaniu, że się nie zadługo zobaczym, bo wtenczas wyznawcy Towiańskiego oczekiwali każdego dnia jakiegoś nadzwyczajnego, cudownego zdarzenia, które ziści przepowiednie mistrza, narody na inne popchnie drogi, a ich do Polski zawiedzie. Te przepowiednie ziściły się częściowo w wypadkach czterdziestego ósmego roku, ale w całkiem inny sposób. Jak i jak długo poczciwy Siegfrid przeżył jeszcze, tego nie wiem, ale już wiele lat temu powiedział mi, na moje zapytanie, ktoś z współrodaków wracających z Paryża, że parał się do końca z wielką biedą i umarł w Hôtel Dieu, wyrzekłszy do lekarza swego te ostatnie słowa: voyez-vous, maintenant je m’en vais en Pologne!
Mój panie Ludwiku pewnie mi za złe nie weźmiesz, że ci przy sposobności tak mimochodem wspomniałem o Towiańskim i kilku jego uczniach, bo z drugim, któryby był widział i słyszał owego człowieka tak ważne w dziejach naszéj emigracyi zajmującego miejsce, pewnie już się nie spotkasz.
Z Mickiewiczem samym osobiście się nie poznałem, anim się też o to starał, już z powodu, że w ogóle