Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzili go odpowiednio potrzebom; zaczęto warkę, ukazało się w Poznaniu kobylopolskie piwo, które — jak sam osądzić możesz, panie Ludwiku — co do jakości nie zawiodło oczekiwań. Ale, obejrzawszy sobie cały ów zakład w Kobylopolu, zrozumiesz, gdy ci powiem, że nie powstał bez ogromnego wydatku, a przytem nieraz między ludźmi zatrudnionymi bądź w fabrykacyi, bądź też w administracyi znaleźli się i tacy, których niezdolność lub nieuczciwość wystawiła właściciela na bardzo ciężkie straty, a to piwo, tak przyjemne dla nas w pięknym kufelku, było dla pana Józefa częstokroć źródłem nie małych kłopotów.
W sprawach naszych publicznych okazywał on się, ile mi wiadomo, bardzo wstrzemięźliwym, a wynikało to z jego politycznych i społecznych przekonań. Pochodząc z rodziny, w któréj, jak we wszystkich dawniéj magnackich domach, poczucie różnicy i lepszości rodowéj było dziedziczne i żyjąc od dzieciństwa niemal wyłącznie w towarzystwie ludzi tych samych wyobrażeń, pozostał stale wiernym instynktom i zasadom arystokratycznym, dla tego ze wszystkiem, co w przeciwnym dążyło kierunku, co istotę lub pozór miało demokratyczny, usposobienie jego pogodzić się nie mogło. Bliskiem pokrewieństwem i szczerem przywiązaniem z Maciejem Mielżyńskim połączony, w dobrym, przyjacielskim stosunku z Marcinkowskim, nie dzielił jednak ich zapatrywań na potrzeby nasze i między innemi nic wspólnego mieć nie chciał z Naukową Pomocą, upatrując w tem przedsięwzięciu dążność zasadom swoim przeciwną. Również nie przypominam sobie, iżbym dawniejszemi czasy widział był pana Józefa na jakiem zebraniu dotyczącem spraw publicznych; unikał ich nie z braku patryotyzmu, którego dał dostateczne dowody i o którym wątpić nikomu się nie śniło, lecz częścią z braku