Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ostrożności wymagały. W mieście tutaj stałym niemal był mieszkańcem, bo radzcą ziemstwa przez współobywateli obrany, sprawował swój urząd z przykładną sumiennością. Musiałem choć kilku słowy wspomnieć ci o panu Julianie, przechodząc tu koło jego domu, był bowiem zawsze dla mnie, wiele przecież młodszego, bardzo przyjacielskim i należał do obywateli, którzy zacnem, skromnem i rozważnem życiem swojem zasługiwali na powszechne uznanie.
Ów mur, który od domu Jaraczewskiego ciągnie się aż do przeddziedzińca Realnego gimnazyum, stał sobie na tem miejscu jak tylko zapamiętam, z tą jednak różnicą, że dawniéj bramy w nim nie było, odgradzał bowiem prywatny ogród, należący do domu przy Wrocławskiéj ulicy. Za nim zaś długi płot zasłaniał podobnież ogrody, które, jeśli się nie mylę, były własnością piwowara Stocka; wreszcie zaś koniec Strzeleckiéj, aż do Zielonego placu zajmowała, jeszcze przed kilku laty, dość długa chałupina, szkudłami pokryta, ze znacznem z tylu podwórzem, przed którą stało kilka starych drzew. Teraz, na miejscu zaniedbanych ogrodów, podwórek i chałup, widzisz ów piękny gmach szkolny i dwie wielkie trzypiętrowe kamienice. Tyle pod geograficznym względem o téj połaci; że pod dziejowym wymownym być o niéj nie mogę, nie zdziwisz się pewnie, panie Ludwiku. O Realnem gimnazyum powiem ci może niektóre bliżéj nas obchodzące szczegóły, późniéj, gdy na Wrocławską ulicę przejdziemy; wszakże o wspomnianéj co dopiero chałupinie dodać to muszę, iż przed piędziesiątym rokiem była ona dominium do Gniewoszów należącem. Figurę starego pana Gniewosza, nie wiedząc nic zgoła o jego anteryorach, dzisiaj jeszcze dość dobrze sobie przypominam i majaczy mi przed oczyma jako jegomość nie wysoki, dość okrągłych kształtów, z twarzą