Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

fachu przyznać za swoje. Biedny chłopiec miał Feliks na imie, a tak krótko szczęścia na téj ziemi używał!
Ale czas nam, panie Ludwiku, opuścić ten Plac Piotrowy, o którym ci już nic więcéj powiedzieć nie umiem. Wychodzą z niego, jak widzisz, trzy ulice: najprzód Strzelecka, którą nie bez powodu tak nazwano, prowadziła bowiem przez Plac Zielony prosto do staréj strzelnicy. Owa strzelnica, któréj śladu teraz nie ma, był to dość długi, ale niepokaźny domek, leżący na lewo i nieco poniżéj kościoła Bożego Ciała, naprzeciwko wielkiego i zaniedbanego niegdyś ogrodu, zajętego teraz przez zakłady fabryczne Cegielskiego. Po za tym domkiem zalegał plac obszerny, czworoboczny, rowem i włoskiemi topolami ograniczony, kończący się długim i wysokim wałem, u stóp którego stały tarcze. Puste miejsca między strzelnicą a drogą napełniały w czasie Zielonych Swiątek tłumy ludu i dzieciaków, rozkoszujące przy budach z piernikami, struclami i tanim towarem różnego rodzaju, osobliwie zaś przy katrynkach i grach we fortunkę i lewka. Nie wiem, panie Ludwiku, czy chłopcem będąc zaznałeś jeszcze lewka; mnie, gdy tak byłem kilkonastoletnim i współczesnych moich koleżków, nie mniéj jak młodych rzemieślniczków, ów lewek szczególnie przyciągał do strzelnicy. Był to stoliczek, którego wierzchnia deska, podzielona na dziesięć, czy dwanaście kwadratów, miała w każdym z nich jakiś wizerunek, między któremi za najważniejsze uchodziły wizerunki lwa, panny i bodajnie strzelca. Grało się na owym stoliczku dwoma kostkami; jaki zaś był porządek gry, tego nie pamiętam, ale mi jeszcze brzmią w uszach krzyki przedsiębiorców, czy bankierów, zachęcających publiczność wołaniem: „Panowie, po trzy grosze! panna Zuska pauzuje, a lewek wygraje!“ Ci między nimi, którzy samoro-