Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Schipmann należał do biegłych jego kapłanów: grzeczny, spokojny, usłużny, z gośćmi nie pijał pospołu, co jest arcyrozumną cnotą w tym zawodzie, ale znał się na płynach, osobliwie francuzkich i miał tę rzadką uczciwość, iż na zapytanie bez ogródki powiedział, czy czerwonego Galla w Burgundyi lub Bordeaux ochrzcono, czy też, jak zwykle, w świątyniach szczecińskich i czy Szamobywatel, jak czterdziestego ósmego roku demokratycznie mówiono, pod Epernay się rodził, czy pod kochaną Zielonogórą. Ponieważ sklep jego był nowością, a towar rzetelny, przeto interes szedł dobrze i znajdowały się tu w początkach towarzystwa bardzo przyzwoite, tak polskie jako i niemieckie. Nie liczyłem się, szczerze mówiąc, nigdy do bractwa Silenów, ale w młodszych latach to się też czasem eksces zrobiło, jak mówi ksiądz proboszcz, i pamiętam, że tutaj u Schipmanna trzy czy cztery bardzo miłe odbyłem posiedzenia, aczkolwiek z poważnymi ludźmi, kanonikiem Brzezińskim, Hipolitem Cegielskim, Mateckim i Bentkowskim, i że prawie za każdą razą udało nam się do wspólnéj narady ściągnąć z jego mieszkania Kaczkowskiego, który ów gwałt zniósł dość cierpliwie. Et haec meminisse juvabit!
Do wzmianki o owych orgiach podziemnych dodam tylko jeszcze, iż po kilku latach Schipmann, zebrawszy tutaj dość znaczną sumkę, zapragnął piękniejszych wawrzynów i na okazalszéj zasłynąć widowni. Przeniósł się do Berlina, urządził świetny jakiś lokal, ale fortuna tyłem się doń obróciła i utonął w morzu konkurentów. O następcach jego, których tu jeszcze widzisz do dziś dnia, nic ci powiedzieć nie umiem, bo noga moja u nich nie postała, a czas już zresztą, byśmy poszli daléj.
Słyszałżeś, panie Ludwiku, co tam ongi było za komendanturą, na prawo od teatru? Otóż, żydowski cmentarz. Ja go in flore już nie widziałem, przeniesiono go