Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hieronima, który zdawał się być z Kraszewskim w dobréj komitywie. Przed obiadem poszliśmy wszyscy do ogrodu i tam, na prośbę gospodarza, zasadził Kraszewski na wydatnem miejscu wybrane w tym celu piękne drzewko, dąb, jak mi się zdaje, które, na pamiątkę pobytu znakomitego pisarza, zwane odtąd być miało dębem Kraszewskiego. Kraszewski chętnie wykonał to życzenie i ze sposobu jak się brał do rzeczy przekonać się mogłem, iż zna się na niéj i że to nie pierwsze drzewko, które zasadził. Przy obiedzie były naturalnie nieuniknione mowy, a Feldmanowski wystąpił z wierszem własnéj kompozycyi, na cześć dostojnego gościa. Wiersz ów co do myśli trafny i co do formy całkiem pięknie ułożony, wszystkim się podobał, mnie nie wyłączając, i Kraszewskiemu bardzo przypadł do smaku.
Otóż od téj chwili nabrałem o zdolnościach mojego ongi współtowarzysza dyliżansowego dobrego wyobrażenia, które się potwierdziło potem, gdy z nim, jako konserwatorem Towarzystwa w bliższą wszedłem znajomość. Co w Feldmanowskim najwięcéj ceniłem jest, że sam siebie zrobił, jeśli mi tak pozwolisz powiedzieć. Może mi ten i ów za złe weźmie, ale, jak ci już raz mówiłem, panie Ludwiku, sądzę, iż piękniéj być samemu sobie winnym to czem się jest, niżeli któremu z papeczków, dziadziów lub pradziadów. Nie znam wprawdzie dokładnie szczegółów życia pana Hieronima, wiem jednak, że się ani w dostatkach, ani z tytułami nie zrodził, że się jako chłopiec przerąbał przez szkółkę i przez seminaryum i że potem był sobie nauczycielem na wsi, czy w miasteczku. Bardzo to tam skromnie, dawniejszemi czasy, po seminaryach uczono, a szczególnie polskich rzeczy; rzadko kto z nich wychodził animuszem naukowym obdarzony i chęcią wskrabania się na wyższy