Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który miał dozór nad podróżnymi i po stacyach sprawy pocztowe załatwiał.

Na tych stacyach, czyli przeprzęgach, stało się pół godziny przynajmniéj, często wiele dłużéj. Pierwszy konduktor, z którym jechałem, Polak, Nowacki, figurka niska i czerwona, uważał sobie za święty obowiązek na każdéj stacyi zalewać robaka, tak iż do Berlina przyjeżdżał wyleczony z wszelkich bólów żołądka. Najpierwsze stacye na téj drodze były: w Gaju, Pniewach, Kamionnie i Górzyniu. W Pniewach, pamiętam, cieszyliśmy się zawsze na wyborną kawę, która po wszystkich innych stacyach była obrzydliwa, niemniéj jak na braminów, bajadery, słonie i tygrysy, palmy i świątynie w świetnych kolorach na obiciu pasażerskiéj izby przedstawione. Potem jeździłem Schnelpocztą, czyli skorochodem, mieszczącym ośm osób, prócz konduktora i pocztyliona, a to szło już prędzéj, bo przybywało się w dwadzieścia sześć godzin do Berlina; podobna podróż do Wrocławia trwała zwyczajnie od piątéj wieczorem do jedenastéj, dwunastéj w południe. Teraźniejszym pokoleniom zdaje się to być bajecznem, strasznie nudnem; w praktyce jednak nie zawsze nudnem było; nieraz nadarzało się towarzystwo bardzo zajmujące; zawierano znajomości, czasem ważne; kojarzyły się przyjaźnie, a nawet i małżeństwa. Na dowód téj ostatniéj przypadkowości przytoczyć ci mogę siostrę kolegi mego z quinty, sławnego późniéj fortepianisty Kullaka, który, nawiasem mówiąc, gdzieś tu z Księstwa pochodził i jako chłopiec po polsku mówił tak jak my; wsiadłszy do dyliżansu w Międzyrzeczu, zaręczyła się z jadącym wspólnie, a przedtem zupełnie sobie nieznanym, kandydatem teologii, nim jeszcze do Frankfurtu zajechała. Życzę ci, panie Ludwiku, żebyś w swoim czasie równie szybko odbył ten ważny interes.