Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Otóż, panie Ludwiku, dość długo ci opowiadam o Bazarze; czas żebyśmy z niego wyszli, ale nim go pożegnamy, pominąć nie mogę sali bazarowéj, która, mimo licznych swoich niedoborów, była i jest jeszcze widownią rozmaitych objawów naszego publicznego życia. Walne zebrania, wiece, odczyty, koncerta, bale, wieczory, obiady, kolacye itd. przesuwają się i przesuwały po niéj od jéj założenia.
Za młodych lat nieraz tam bywałem z obowiązku i dla zabawy. Z walnych zebrań Towarzystwa Naukowéj Pomocy, które się w owéj sali do dziś dnia z odpowiednią przedmiotowi spokojnością i powagą odbywają, utkwiły mi szczególnie dwa w pamięci; najpierw zebranie z czterdziestego piątego roku, na którem widziałem zasiadających w dyrekcyi jeszcze wszystkich założycieli tego towarzystwa i po raz ostatni występującego między nimi Marcinkowskiego z bardzo piękną i serdeczną przemową, a potem zebranie odbyte w roku 1866 w dwódziestą piątą rocznicę założenia Towarzystwa. Na uczczenie téj rocznicy było z rana, w kościele farnym, przepełnionym ludźmi, uroczyste nabożeństwo dziękczynne, które odprawił członek dyrekcyi ks. prałat Brzeziński, a teraźniejszy ks. biskup Janiszewski, wówczas jeszcze regens seminaryum duchownego, również członek dyrekcyi, świetnem kazaniem zakończył. Wieczorem zebrali się członkowie Towarzystwa i liczna publiczność w bazarowéj sali, gdzie dr. Cegielski, jako zastępca przewodniczącego, w długim odczycie, gruntownie skreślił żywot Marcinkowskiego, gorąco zasługi jego wysławił, cele i dzieje Towarzystwa wyłożył.
Nieszczęśliwy przypadek zamącił jednak to posiedzedzenie na samym początku. Wystawione w końcu sali dla dyrekcyi wyniesienie zerwało się nagle po jednéj stronie, a z kilku osób, które spadły pod usunięte deski,