Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

końca życia członkiem komitetu poznańskiego tegoż Towarzystwa i obrabiał wszystkie korespondencye i rachunki tyczące się stypendyów fundacyi Seweryna Mielżyńskiego. Dodaj jeszcze codzienne zajęcia, jakich wymaga ożywiony ruch hotelowy, czuwanie nad porządkiem wewnętrznym i liczną służbą, rozprawy z przejezdnymi, targi z kupcami, rzemieślnikami i lokatorami Bazaru, do tego mnóstwo poleceń i interesów od gości i usług przyjacielskich — a zrozumiesz, że Magnuszewicz, chcąc wszystkiemu zadośćuczynić, nie wiele mógł myśleć o sobie i o przyjemnościach tego świata, których już dla słabego zdrowia w bardzo skromnéj mierze mógł używać, znajdując je resztą głównie w długich, codziennych prawie przechadzkach. Byłem na nich zwykłym jego towarzyszem, a teraz samotny odbywać je muszę ze szczerym po nim żalem; był to bowiem przyjaciel pewny, w pożyciu zawsze równy, łagodny i uprzejmy, przytem prawości nieposzlakowanéj i w rzeczach obowiązku pilny i sumienny, tak iż gdy przyrzekł i podjął się czego, liczyć nań było można niezawodnie. Krótko po św. Michale 1835 roku umarł skutkiem porażenia mózgu. Zaszła przytem szczególna okoliczność.
W sobotę wieczorem wróciliśmy z zwyczajnéj przechadzki obadwaj zdrowi. Nazajutrz koło południa wstąpiłem do Magnuszewicza; narzekał, że mu niedobrze i słabo, a gdy się zabierałem do wyjścia, rzekł: „Czekaj chwilkę, pokażę ci coś!“ i z za okna wyjął na papierze leżącego wielkiego motyla. „Znasz go?“ zapytał, „wleciał mi téj nocy przez otwarte okno do pokoju.“ Była to tak zwana Trupia główka (sphinx Atropos), w bardzo pięknym okazie. Widziałem, że ów przypadek zaniepokoił nieco Magnuszewicza i starałem się w żart go obrócić; wszakże zaraz potem nocą nastąpiło porażenie, a w tydzień śmierć.