— Bóg z tobą, dobra panienko, odpowiedział, jestem bardzo zmęczony.
— I będziecie głodni dziś wieczorem, wołała za nim Magda, kiedy schodził ze wzgórza. Trzeba będzie zmoczyć go w stawie, jeżeli macie złe zęby. Staw jest bardzo głęboki!
Magda nasłuchiwała, dopóki jego kroki nie przycichły. Wyciągnęła ostrożnie chleb z mąki i obejrzała go. Był to czarny razowiec wiejski, teraz poplamiony biało.
— U, ach! pomyślała. Żebym była biedna kradłabym biały chleb z wielkich piekarni.
Kiedy młynarz powrócił, Magda leżała nawznak głową w mlewie. Obydwiema rękami przyciskała kromkę chleba; z wytrzeszczonemi oczyma, nadąwszy policzki, z końcem fioletowego języka między zaciśniętymi zębami, starała się naśladować obraz topielca, tak jak go sobie wyobrażała.
Po wieczerzy spytała:
— Gospodarzu, czy to prawda, że dawno, dawno, mieszkał w tym młynie straszny olbrzym, co wyrabiał mlewo z trupich kości?
Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/40
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.