Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wprowadzić w świat i rozerwać, mógł to uczynić bez niebezpieczeństwa jedynie otaczając ją niegroźnymi mężczyznami, którym przeznaczał niejako rolę strażników seraju. W zamian panowie ci uważali że p. d’Argencourt zrobił się bardzo miły, oświadczyli że jest o wiele inteligentniejszy niż przypuszczali, z czego i jego kochanka i on byli uszczęśliwieni.
Inni goście pana de Charlus odeszli dość szybko. Damy mówiły: „Nie chciałabym chodzić do zakrystji (salonik, gdzie baron, mając koło siebie Morela, przyjmował powinszowania i który sam tak nazywał), ale chciałabym żeby mnie Palamed widział i wiedział żem była do końca“. Żadna z dam nie troszczyła się o panią Verdurin. Niektóre udały, że jej nie poznają i żegnały się przez pomyłkę z panią Cottard, mówiąc do mnie: „To pani Verdurin, prawda?“ Pani d’Arpajon spytała mnie tak że gospodyni domu musiała słyszeć: „Czy istniał jaki pan Verdurin?“ Nie znajdując nic z dziwności, jakich się spodziewały w tym salonie, który wyobrażały sobie bardziej różnym od wszystkiego co znały, diuszessy nagradzały to sobie, w braku czego lepszego, dławiąc wybuchy śmiechu wobec obrazów Elstira; za resztę, która znowuż wydawała się im podobniejsza do tego czego się spodziewały, komplementowały pana de Charlus, mówiąc: „Jak ten nasz Palamed umie organizować te rze-