Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pani powie, że wszelka generalna abstynencja, nawet najszlachetniejsza — jak jej, — dopuszcza wyjątków, o ile są tak wspaniale jak dzisiejszy wieczór. Pokazywać się rzadko, to pięknie, ale to przymiot jedynie negatywny; powyżej tego co rzadkie stawić to co cenne, to jeszcze lepiej. Co się tyczy pani siostry, bardziej od kogokolwiek cenię jej systematyczną nieobecność tam gdzie to czego się może spodziewać nie jest jej warte; ale przeciwnie na tak pamiętnej manifestacji jak dzisiejsza, udział jej byłby dowodem wyższości i dałby tej uroczej osobie jeszcze jeden urok.
Baron podszedł z kolei do pana d’Argencourt. Bardzo się zdziwiłem, widząc tu tego człowieka, tak straszliwego dla gatunku ludzi, do którego należał p. de Charlus, i widząc go równie czułym i uprzejmym dla barona jak był dlań niegdyś oschły. P. d’Argencourt kazał sobie przedstawić Morela i wyraził nadzieję że go skrzypek odwiedzi. Faktem jest, że teraz p. d’Argencourt żył w otoczeniu takich figur. Nie znaczy to aby się w tej mierze upodobnił do pana de Charlus. Ale od jakiegoś czasu niemal opuścił żonę dla młodej kobiety z towarzystwa, za którą szalał. Osoba ta, bardzo inteligentna, udzieliła mu swojej sympatji do ludzi inteligentnych i bardzo pragnęła ściągnąć do siebie pana de Charlus. Ale zwłaszcza p. d’Argencourt, bardzo zazdrosny a trochę impotent, czując że mało daje satysfakcji swojej ubóstwianej, chcąc ją