Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sposób drażni panią Verdurin. Mnie natomiast, jak każdego kto się zbliżył tego wieczora do pani Verdurin, uderzyła niezbyt przyjemna woń rhinogomenolu. Oto skąd pochodził ten zapach. Widzieliśmy, że pani Verdurin wyrażała zawsze swoje artystyczne wzruszenia nie w sposób duchowy ale w sposób fizyczny, iżby się wydawały przez to bardziej nieodparte i głębsze. Otóż, kiedy jej mówiono o muzyce Vinteuila — jej ulubionej — pozostawała obojętna tak jakby nie odczuwała żadnego wzruszenia. Ale, po kilku minutach nieruchomego, niemal roztargnionego spojrzenia, odpowiadała tonem ścisłym, rzeczowym, prawie niegrzecznym, tak jakby komuś mówiła: „Toby mi było obojętne że pan pali, ale chodzi mi o dywan; jest bardzo ładny (coby mi również było obojętne), ale jest łatwo palny, bardzo się boję ognia i nie chciałabym wszystkich gości usmażyć z powodu niedopałka któryby pan upuścił na ziemię“. Tym więc tonem odpowiadała: — Nie mam nic przeciwko Vinteuilowi; mojem zdaniem, to jest największy muzyk naszej epoki; tylko że ja nie mogę słuchać tych rzeczy, żeby cały czas nie płakać (słowo „płakać“ bez żadnego patosu; owszem, tak naturalnie jakby powiedziała „spać“; złe języki twierdziły nawet że ten ostatni czasownik byłby prawdziwszy, czego nikt nie mógł zresztą rozstrzygnąć, bo pani Verdurin słuchała tej muzyki z głową w dłoniach i pewne odgłosy zbliżone do chra-