Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żem wróciła do Paryża dla niej. A ja mówię, że po tylu latach znajomości z Anną, nie umiałabym powiedzieć jak ona wygląda, tak mało się jej przyglądałam!“ Otóż, w Balbec w pierwszym roku, powiedziała mi: „Anna jest czarująca“. Prawda że to nie dowodziło stosunków miłosnych między niemi; wówczas Albertyna wyrażała się z największem oburzeniem o tego rodzaju stosunkach. Ale czy nie mogła się zmienić, nawet nie zdając sobie sprawy z tej zmiany, nie sądząc aby jej zabawy z przyjaciółką były tem samem co niemoralne stosunki — dość mgliste w jej pojęciu — które piętnowała u innych? Czy nie była możliwa ta sama i tak samo nieświadoma zmiana, jaka zaszła w jej stosunkach ze mną? Toż odepchnęła z takiem oburzeniem w Balbec moje pocałunki, któremi później sama miała mnie darzyć codziennie, których (tak spodziewałem się przynajmniej) miała mi użyczać jeszcze długo, których miała mi użyczyć za chwilę?
— Ależ, kochanie, jakże mam im oznajmić, skoro ich nie znam?
Odpowiedź była tak nieodparta, że powinna była rozprószyć zarzuty i wątpliwości, krystalizujące się w źrenicach Albertyny. Ale pozostały nietknięte. Zamilkłem; mimo to ona wciąż patrzała na mnie z tą wytrwałą uwagą, jakiej użycza się komuś, kto nie skończył mówić. Znów poprosiłem jej o przebaczenie. Odpowiedziała, że niema