Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wskrzeszając czas, kiedy Albertyna mogła jeszcze w Balbec tak łatwo uwierzyć że ja Łacham inną. Bo nie byłaby już zapewne w to uwierzyła, ale wierzyła w moją udaną intencję zerwania z nią tego wieczora na zawsze. Wyraźnie podejrzewała, że przyczyną tego mogła się stać wizyta u Verdurinów.
Aby ukoić wzruszenie, o jakie mnie przyprawiało moje udane zerwanie, rzekłem:
— Albertyno, możesz przysiąc, żeś mi nigdy nie skłamała?
Utkwiła wzrok w próżnię, poczem odpowiedziała:
— Tak... to znaczy nie. Skłamałam, że Anna leci na Blocha, nie widziałyśmy go.
— Ale w takim razie poco?
— Bo się bałam, żebyś nie uwierzył w inne rzeczy o niej. Tylko tyle.
Powiedziałem, żem spotkał pewnego autora dramatycznego, bardzo zaprzyjaźnionego z Leą, któremu Lea zwierzyła dziwne rzeczy. (Chciałem tem dać do zrozumienia, że o tej przyjaciółce kuzynki Blocha wiem więcej niż mówię). Albertyna znów popatrzyła w próżnię i rzekła:
— Źle zrobiłam, mówiąc przed chwilą o Lei, żem zataiła trzytygodniową podróż, którą z nią odbyłam. Ale tak mało cię znałam w epoce kiedy się to działo!
— To było przed Balbec?