Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pech, który mnie ściga wszędzie, chciał że pierwszą osobą, na którą wpadłam, był ten żydziak, twój przyjaciel, Bloch. Ale wątpię, abyś ty się od niego dowiedział, że podróż do Balbec istniała tylko w mojej wyobraźni, bo mam wrażenie, że mnie nie poznał“.
Nie wiedziałem co powiedzieć, zmiażdżony tyloma kłamstwami, nie chcąc okazać zdziwienia. Z uczuciem zgrozy, które nie budziło we mnie chęci wypędzenia Albertyny — przeciwnie! — łączyła się straszliwa chęć płaczu. Tę chęć spowodowało nie samo kłamstwo i unicestwienie wszystkiego, co tak bardzo uważałem za prawdę, żem się czuł niby w zrównanem z ziemią mieście, gdzie ani jeden dom nie pozostał, gdzie nagą ziemię wzdymają jedynie zgliszcza; ale ta melancholja, że podczas trzech dni nudy u przyjaciółki w Auteuil, Albertynie nie przyszła ani razu ochota — może nawet myśl — aby spędzić pokryjom u dzień u mnie, lub poprosić mnie depeszą o odwiedzenie w jej Auteuil. Ale nie miałem czasu oddać się tym myślom. Nie chciałem zwłaszcza zdradzić mego zdziwienia. Uśmiechnąłem się z miną człowieka, który wie więcej niż mówi:
— Ależ to jest jedna rzecz pośród tysiąca. Tak naprzykład owego popołudnia kiedyś poszła do Trocadéro, wiedziałaś, że panna Vinteuil miała być u pani Verdurin.
Zaczerwieniła się: