Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ry nam zadał straszliwy a pokrywany przez nas ból, lub krwiożerczemu sekundantowi, który nas zmusił do pojedynku o błahy żart, oświadczywszy: „Nie może pan tego schować do kieszeni“.
— Sądzę że pan ma charakter, że pan jest mężczyzną — odparła pani Verdurin; — potrafi pan mówić głośno i wyraźnie, chociaż on opowiada na prawo i lewo, że się pan nie ośmieli, że trzyma pana w ręku.
Charlie sztukując pożyczoną godnością podarte strzępy własnej, przypomniał sobie coś, co przeczytał lub usłyszał i natychmiast oświadczył:
— Nie nauczono mnie przymykać oczu na takie sprawy. Dziś wieczór zerwę z panem de Charlus. Królowa Neapolu już poszła, nieprawdaż?... Inaczej, przed zerwaniem poprosiłbym go...
— Nie jest konieczne całkiem z nim zrywać rzekła pani Verdurin, nie chcąc rozbijać swego kółka. Doskonale mógłby go pan widywać tutaj, w naszej paczce, gdzie pana cenią, gdzie nikt o panu nie powie nic złego. Ale niech pan zażąda swobody ruchów; a następnie, niech mu się pan nie pozwala wlec do wszystkich klemp, które są przyjemne w oczy, ale chciałabym żebyś pan słyszał, co one mówią za plecami. Zresztą, niech pan tego nie żałuje; nietylko zmywa pan plamę, któraby panu została na całe życie, ale biorąc artystycznie, nawet gdyby nie chodziło o ubliżającą protekcję Charlusa, powiem panu, że marynowanie się w tym