Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czej nie, bardziej by się panu nadał instytut specjalnej psycho-fizjologji. I widzę pana zwłaszcza na katedrze w Collège de France, oddającego się studiom, których rezultatów udzielał by pan, niby jaki profesor języka tamulskiego lub sanskrytu, wobec szczupłej garstki osób, które to interesuje. Miałbyś pan dwóch słuchaczy i pedela, przez co nie chcę rzucać cienia podejrzenia na nasz korpus pedelów, który uważam za nieskazitelny.
— Nic pan o tem nie wie — odciął baron twardym i ostrym tonem. — Zresztą, myli się pan, sądząc, że to interesuje tak mało kogo. Wprost przeciwnie.
I, nie zdając sobie sprawy ze sprzeczności między nieodmiennym kierunkiem jego własnej rozmowy a zarzutem jaki stawiał innym, baron mówił ze zgorszoną i zatroskaną miną:
— Wręcz przeciwnie, to przerażające, ile się wszędzie o tem mówi! To hańba, tak, ale tak już jest, drogi profesorze. Zdaje się, że przedwczoraj u księżnej d’Agen nie mówiono o niczem innem przez dwie godziny; pojmuje pan, jeżeli teraz kobiety zaczną o tem paplać, to istny skandal! A najplugawsze jest — dodał baron z ogniem i energją to, że one czerpią swoje informacje od kanalij, od prawdziwych świntuchów jak ten młody Châtellerault (o tym możnaby powiedzieć więcej niż o kimkolwiek!) którzy im opowiadają historyjki o innych. Słyszałem, że on wiesza na mnie wszystkie