Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tym Crecy; widziałem z nim pana w samowarku, urządzał pan dla niego obiadki w Balbec. Musiał ich potrzebować biedaczysko, żył z małej pensyjki, którą mu wypłacał Swann; i domyślam się, że od czasu śmierci Swanna renta musiała z pewnością wyschnąć. Czego nie rozumiem — rzekł do mnie p. de Charlus — to żeś pan, bywający niegdyś tak często u Karola, nie poprosił mnie dziś, żebym pana przedstawił królowej Neapolu. W sumie, widzę, że pan się nie interesuje osobami jako osobliwościami, a to mnie dziwi zawsze u kogoś, kto znał Swanna; u niego ten typ zainteresowań był tak rozwinięty, że nie podobna rzec, czy to ja byłem w tym względzie jego mistrzem, czy on moim. To mnie dziwi w tym stopniu, co gdybym widział kogoś kto znał Whistlera, a nie miał pojęcia o smaku. Mój Boże, zwłaszcza dla Morela było ważne poznać królowę; pragnął tego zresztą gorąco, bo to chłopak nawskroś inteligentny. To przykre, że ona poszła. Ale ostatecznie, postaram się ich spiknąć w tych dniach. Murowane, że ją pozna. Jedyną możebną przeszkodą byłoby gdyby umarła jutro. Otóż miejmy nadzieję, że to się nie zdarzy.
Naraz Brichot, wstrząśnięty proporcją „trzech na dziesięciu“, którą mu objawił p. de Charlus, Brichot, wciąż opanowany swoją myślą, z nagłością, która przypominała nagłość sędziego śledczego, chcącego wycisnąć z oskarżonego zeznanie, ale