Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stwa, niemieckiego szpiegostwa, morfinomanji, Leon Daudet pisze z dnia na dzień fantastyczną bajkę, która się okazuje najistotniejszą prawdą. Trzy na dziesięć! — powtarzał Brichot zdumiony.
Faktem jest, że p. de Charlus pomawiał o inwersję znaczną większość współczesnych, wyjmując bądź co bądź mężczyzn z którymi miał stosunki i których psychika — o ile stosunki te były bodaj trochę zabarwione romantyzmem — zdawała mu się bardziej złożona. Podobnie widzimy, że donżuani nie wierzący w honor kobiet, przyznają go trochę jedynie jakiejś kobiecie, która była ich kochanką, i co do której protestują szczerze i z tajemniczą miną: „Ale nie, myli się pan, to nie jest taka kobieta“. Ten nieoczekiwany szacunek dyktuje im częścią miłość własna, której bardziej pochlebia aby się takie fawory ograniczały do nich samych; częścią naiwność, biorąca się snadnie na wszystko co kochanka zechciała w nich wmówić; częścią to poczucie życia, które sprawia, iż z chwilą gdy się zbliżamy do żywych istot, do egzystencyj, wszelkie etykietki i przegródki stają się zbyt proste.
— Trzy na dziesięć! ależ niech się pan strzeże: możesz pan być mniej szczęśliwy niż owi historycy, którzy mogą liczyć na przyszłą ratyfikację swoich sądów; gdybyś zechciał, baronie, pokazać potomności obraz, który nam tu malujesz, potomność mogłaby to uznać za kiepski żarcik. Ona sądzi jedynie z dokumentów i chciałaby się zapoznać z pań-