Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

byśmy ofiarowali dwadzieścia pięć ludwików, ujrzelibyśmy, iż liczba tych świętych ludzi zmalałaby do zera. Bez tego, taryfa świętych — jeżeli pan w tem widzi świętość — waha się naogół między 3 a 4 na 10.
O ile Brichot mówiąc o „złej reputacji“ miał na myśli płeć męską, o tyle znowuż ja przenosiłem słowa pana de Charlus na pleć żeńską, myśląc o Albertynie. Przeraziła mnie ta statystyka, nawet przyjąwszy, że baron musiał wyolbrzymiać cyfry w duchu swoich życzeń, a także wedle raportów plotkarzy, może kłamców, w każdym razie ludzi zmylonych własnem pragnieniem, które, sumując się z pragnieniem pana de Charlus, fałszowało niewątpliwie cyfry.
— Trzy na dziesięć! — wykrzyknął Brichot. — Odwracając proporcję, jeszcze musiałbym pomnożyć przez sto liczbę winnych. Jeżeli jest taka jak pan mówi, baronie, jeżeli się pan nie myli, niema co, jest pan jednym z rzadkich ludzi widzących prawdę, której nikt nie podejrzewał. W ten sposób Barres poczynił w sferze korupcji parlamentarnej odkrycia, które sprawdziły się ex post, jak istnienie planety Leverriera. Pani Verdurin zacytowałaby chętniej ludzi, których wolę nie wymieniać, a którzy odgadli w Biurze wywiadowczem sztabu generalnego machinacje popełnione, jak sądzę, z patrjotyzmu, ale których, ostatecznie, sobie nie wyobrażałem! W przedmiocie wolnomular-