Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma koronkowego kołnierza i że jest podobny do ludzi dzisiejszych. Ale baron nie spojrzał na nią; za to niejeden student, który nie wiedział kto to taki, zdziwiony jego uprzejmością, stawał się ważny i sztywny, baron zaś wychodził rozmarzony i pełen melancholji.
— Niech pan daruje, że wracam do tego jeszcze raz — rzekłem spiesznie do pana de Charlus, słysząc kroki Brichota — ale gdyby się pan dowiedział, że panna Vinteuil i jej przyjaciółka mają przybyć do Paryża, czy mógłby mnie pan uprzedzić określając ściśle czas ich pobytu i nie mówiąc nikomu żem pana o to prosił.
Nie sądziłem już aby miała przybyć, ale chciałem się zabezpieczyć na przyszłość.
— Tak, zrobię to dla pana, choćby dlatego, że mam dla pana wielką wdzięczność. Nie przyjmując niegdyś tego, com panu proponował, oddał mi pan, ze swoją szkodą, olbrzymią przysługę: zostawił mi pan wolność. Prawda że wyrzekłem się jej na inny sposób — dodał melancholijnym tonem, w którym przebijała chęć zwierzeń; — jest w tem coś, co uważam zawsze za rodzaj vis major, zbieg okoliczności, który pan zaniedbałeś odwrócić na swoją korzyść, może dla tego że los ostrzegł pana nieomylnie w owej godzinie, żebyś nie odwracał mojej drogi. Bo zawsze człowiek się miota, a Bóg go prowadzi. Kto wie, w dniu kiedyśmy wyszli od pani de Villeparisis, gdybyś pan był przyjął, wiele