Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spelière, wstawione tutaj, czasem ustawione w ten sam sposób, wcielały w obecnym salonie części dawnego, odtwarzając go chwilami aż do halucynacji; a potem zdawały się prawie nierealne, tak bardzo w otaczającej rzeczywistości wskrzeszały fragmenty zniweczonego świata, jak gdyby oglądanego już gdzieindziej. Wyłoniona z marzenia kanapa między nowemi i bardzo realnemi fotelami, krzesełka obite różowym jedwabiem, wzorzysta kapa na stoliku do gry wyniesionym do godności osoby, od czasu jak — niby osoba — miała przeszłość, pamięć, w zimnym cieniu quai Conti zachowując ogorzałość od słońca jeszcze z ulicy Montalivet (słońca, którego godziny stolik ów znał równie dobrze jak sama pani Verdurin) i przez oszklone drzwi w Doville, dokąd go zawieziono i skąd patrzał cały dzień poprzez kwitnący ogród na głęboką dolinę, oczekując godziny, kiedy Cottard i flecista utną na nim partyjkę; bukiet fiołków i bratków malowany pastelami, dar wielkiego artysty i nie żyjącego już przyjaciela, jedyny pozostały fragment życia które znikło nie zostawiając śladów, fragment streszczający wielki talent i długą przyjaźń, przypominający jego uważne i łagodne spojrzenie, jego piękną pulchną i smutną rękę w czasie gdy malował; chaotyczny i miły bezład podarków „wiernych“, które, towarzysząc wszędzie pani domu nabrały w końcu niemal właściwości charakteru, linji losu; ob-