Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

fitość bukietów, pudeł z czekoladkami, systematyzująca tu jak i tam swój rozkwit w identycznym porządku botanicznym; ciekawy chaos osobliwych i zbytecznych przedmiotów, dotąd robiących wrażenie że wyszły z pudełka w którem je ofiarowano i pozostających całe życie tem, czem były zrazu: noworocznemi podarkami; słowem, wszystkie te przedmioty, których nie dałoby się odróżnić od innych, ale które dla Brichota, starego uczestnika zabaw u Verdurinów, miały ową patynę, ów połysk rzeczy z któremi łączy się ich duchowy dublet, dając im rodzaj głębi; wszystko to kłębiło się dokoła niego i śpiewało mu niby dźwięczne klawisze, budzące w jego sercu drogie podobieństwa, mgliste wspomnienia, które w upstrzonym niemi obecnym salonie wycinały, obrysowywały meble i dywany, tak jak to robi w piękny dzień słoneczna rama tworząca wycinki światła w powietrzu, i ścigając pewną ideę od poduszki do wazonu, od taburetu do resztek jakiegoś zapachu od pewnego sposobu oświetlenia do jakiejś przewagi kolorów, rzeźbiły, wywoływały, uduchowiały, powoływały do życia formę, która była niby idealną fizjognomją salonu Verdurinów wrośniętą w ich kolejne siedziby.
„Spróbujemy — szepnął Brichot — ściągnąć barona na jego ulubiony temat. Wspaniały jest wtedy. Z jednej strony pragnąłem uzyskać od pana de Charlus wskazówki tyczące panny Vinteuil i jej przyjaciółki; z drugiej, nie chciałem zostawiać Al-