Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 01.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bym, na swoje usprawiedliwienie, powiedzieć jej, że ją kocham. Ale wyznanie tej miłości, poza tem że nie byłoby dla Albertyny niczem nowem, ochłodziłoby ją w stosunku do mnie może bardziej niż brutalność i podstępy, których jedynem wytłumaczeniem była właśnie miłość. Być brutalnym i podstępnym wobec tej którą się kocha, to takie naturalne! Jeżeli nasza życzliwość dla innych nie przeszkadza być z nimi łagodnym i ustępliwym, to dlatego że ta życzliwość jest kłamliwa. „Inny“ jest nam obojętny, a obojętność nie pobudza do złości.
Wieczór mijał. Albertyna pójdzie się położyć; nie było wiele czasu do stracenia, gdybyśmy się chcieli pogodzić, zacząć się znów całować. Żadne z dwojga nie powzięło jeszcze inicjatywy. Czując że Albertyna się na dobre gniewa, skorzystałem z tego, aby wspomnieć o Esterze Lévy.
— Bloch powiedział mi (co była nieprawda), żeś ty dobrze znała jego kuzynkę Esterę.
— Nie poznałabym jej nawet — rzekła Albertyna mglisto.
— Widziałem jej fotografję — dodałem w gniewie.
Nie patrzałem na Albertynę, mówiąc te słowa, tak że nie widziałem wyrazu jej twarzy, który byłby jedyną odpowiedzią, bo nie rzekła nic.
To czegom doznawał przy Albertynie w takiej chwili, to już nie był kojący pocałunek matki w Combray, ale przeciwnie niepokój owych wie-