Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Naśladownictwo to przeszło w krew; kiedy w rodzinie od dzieciństwa dziewczynka przerywała sobie aby przełknąć ślinę, powiadano: „Ma coś z ciotki Zelji“; przeczuwano, że wargi jej dość wcześnie będą skłonne ocienić się lekkim wąsikiem iobiecywano sobie pielęgnować jej talenty muzyczne.
Stosunki Cambremerów z panią Verdurin stały się niebawem o wiele gorsze niż ze mną, a to z wielu przyczyn. Chcieli ją zaprosić. Młoda margrabina mówiła do mnie wzgardliwie: „Nie widzę, czemu nie mielibyśmy zaprosić tej osoby; na wsi widuje się byle kogo, to nie pociąga następstw.“ Ale w gruncie rzeczy dość tem przejęci, nie przestawali się mnie radzić co do sposobu w jaki należało im zrealizować swoje intencje. Pomyślałem, że skoro zaprosili na obiad Albertynę i mnie wraz z przyjaciółmi Roberta de Saint-Loup, eleganckiemi ludźmi z sąsiedztwa, właścicielami zamku w Gourville (trochę więcej niż „śmietanka“ normandzka, której pani Verdurin, mimo iż tego nie okazując, była łasa), poradziłem Cambremerom, aby doprosili na to wszystko „pryncypałkę“. Ale państwo z Féterne, z obawy (tacy byli nieśmiali) urażenia swoich szlachetnych przyjaciół, lub (tacy byli naiwni) z obawy że państwo Verdurin mogą się znudzić z ludźmi nie należącemi do intelektualistów, a może wreszcie (ile że sami nasiąkli

214