Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pan nazwie malarstwem wszystkie te kompozycje, te wielkie kobyły, które wystawia od czasu jak nie bywa u mnie! Dla mnie to malatura, szablon, brak temu plastyki, indywidualności. Odnalazłoby się tam wszystkich potrosze.
— On wskrzesza wdzięk XVIII wieku, ale unowocześniony — rzekł spiesznie Saniette, zelektryzowany i zachęcony moją uprzejmością. Ale mnie bliższy jest Helleu.
— Nie ma żadnego związku między tem a Helleu — rzekła pani Verdurin.
— Owszem, to jest XVIII wiek z gorączką. To Watteau parowy.
I Saniette zaczął się śmiać.
— Och, znane, arcyznane, od lat mnie tem częstują — rzekł Verdurin, któremu w istocie Ski zaprodukował swego czasu ten koncept, ale jako swój własny. To jest prawdziwy pech, że kiedy pan raz coś powiedział zrozumiale i coś dość zabawnego, to jest nie pańskie.
— Szczerze mnie to martwi — podjęła pani Verdurin — bo to był zdolny człowiek, zmarnował wcale ładny temperament malarski. Ba, gdyby został tutaj! Wyszedłby na pierwszego pejzażystę naszych czasów. I to kobieta ściągnęła go tak nisko! Nie dziwi mnie to zresztą, bo on jako człowiek był miły, ale pospolity. W gruncie, natura raczej mierna. I powiem panu, żem to wyczuła

237