Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-01.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rów Rasyna. Ale nie sądzę, aby który z nich zdołał udzielić nawet tej mętnej odpowiedzi, jaką Joas znajduje dla Atalji, kiedy ta pyta młodocianego księcia: „Jaki twój urząd, dziecię?“ bo oni nie mieli żadnego. Co najwyżej, gdyby ktoś spytał którego z nich, jak nowa królowa: „Cały ten lud, w tem miejscu dzisiaj zgromadzony — jakież ma zatrudnienia?“ mógłby powiedzieć: „Przyglądam się harmonji wspaniałych obrzędów — i przydaję im blasku“. Czasami, któryś z młodych statystów podchodził do ważniejszej figury, poczem piękny efeb wsiąkał w chór, i o ile to nie była chwila kontemplacyjnego odprężenia, wszyscy splatali swoje bezcelowe, pełne szacunku, dekoracyjne i codzienne ewolucje. Bo z wyjątkiem „wychodni“, chowani „zdala od świata“ i nie przekraczający granic dziedzińca, wiedli tę samą rytualną egzystencję co lewici w Atalji i wobec tej „młodej i wiernej gromadki“ igrającej u stóp schodów, pokrytych wspaniałemi dywanami, mogłem sobie zadawać pytanie, czy wchodzę do Grand-Hotelu w Balbec czy do świątyni Salomona.
Wracałem wprost do swego pokoju. Myśli moje krążyły zazwyczaj koło ostatnich dni babki, koło tych cierpień, którem przeżywał na nowo, potęgując je tym elementem, trudniejszym jeszcze do zniesienia niż nawet cierpienie cudze i przydanym do nich przez naszą okrutną litość; kiedy my-

232