Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-01.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wany jak teatr, a liczna rzesza statystów ożywiała nawet jego architekturę. Mimo iż gość był tylko rodzajem widza, był zarazem ustawicznie wmieszany w widowisko, nie tylko jak w owych teatrach, gdzie aktorzy odgrywają jakąś scenę w sali widzów, ale tak jakby życie widza rozgrywało się wśród przepychów sceny. Tenisista mógł wracać w białej flanelowej kurtce, odźwierny, aby mu wręczyć pocztę, przywdział niebieski frak ze srebrnemi galonami. Jeżeli tenisista nie chciał wchodzić pieszo, był mimo to wmieszany między aktorów, jadąc na piętro w asyście równie bogato przybranego lift-boya. Korytarze osłaniały bieganinę panien służących i pokojówek, nadmorskich piękności, do których amatorzy „subretek“ docierali silą kunsztownych zachodów. Na dole przeważał element męski, który, dzięki wczesnej i próżniaczej młodzieńczości owej służby, robił z tego hotelu rodzaj ucieleśnionej i wciąż dawanej na nowo tragedji judeo-chrześcijańskiej. Toteż na ich widok, mimowoli powtarzałem sobie nie owe wiersze Rasyna, które mi przyszły na myśl u księżnej Marji, gdy p. de Vaugoubcrt patrzał na młodych dyplomatów kłaniających się panu de Charlus, ale inne wiersze Rasyna, tym razem już nie z Estery lecz z Atalji; od hallu bowiem — tego, co w XVII wieku nazywano Portykiem — „kwitnący lud“ młodych strzelców stał, zwłaszcza w godzinach podwieczorku, niby młodzi izraelici z chó-

231