Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-01.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nogi i lecę.. to trochę kłopotliwe, bo jestem u przyjaciółki, która...
Czułem, że Albertyna nie przypuszczała że ja przyjmę propozycję przyjścia, zatem ta propozycja nie była szczera; chciałem ją przycisnąć do muru.
— Co mnie obchodzi twoja przyjaciółka; przychodź albo nie przychodź, to twoja rzecz; to nie ja cię proszę żebyś przyszła, to ty mi to zaproponowałaś.
— Nie gniewaj się, wskakuję w fiakra i jestem za dziesięć minut.
Tak więc z owego Paryża, z którego nocnych głębokości już się wdarł do mojego pokoju, znacząc promień działania odległej istoty, głos który miał się wyłonić i zjawić po tem pierwszem zwiastowaniu, to była owa Albertyna, znana mi niegdyś pod niebem Balbec, kiedy garsonów z Grand-Hotelu, nakrywających do stołu, oślepiał blask zachodu, kiedy szyby były całkiem rozsunięte, a z plaży, gdzie przechadzali się zapóźnieni przechodnie, płynęły swobodnie niedostrzegalne podmuchy wieczorne do ogromnej jadalni, kiedy goście jeszcze nie siedli do stołu i kiedy w lustrze za bufetem przesuwało się czerwone odbicie kadłubu ostatniego statku do Rivebelle i długo trwał szary refleks dymu.
Nie zastanawiałem się już, co mogło być przyczyną zapóźnienia się Albertyny, kiedy zaś Franciszka weszła do pokoju, mówiąc: „panna Albertyna przy-

167