Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i postąpiłem kilka kroków na mozaikowej posadzce, wszedł kamerdyner i z zakłopotaną miną oświadczył:
— Pan baron miał ważne sprawy, zajęty był aż do tej pory. Jeszcze kilka osób czeka na niego. Zrobię co w mojej mocy aby pan baron przyjął pana, kazałem już dwa razy telefonować do sekretarza.
— Nie, niech się pan nie trudzi; umówiłem się z panem baronem, ale już jest późno i skoro jest dziś zajęty, przyjdę innego dnia.
— Och, nie, niech pan nie odchodzi — wykrzyknął kamerdyner. — Pan baron mógłby się gniewać. Jeszcze raz spróbuję.
Przypomniałem sobie, com słyszał o służących pana de Charlus i o ich przywiązaniu do pana. Nie można było całkowicie powiedzieć o nim tego co o księciu de Conti, że stara się podobać tak samo lokajowi jak ministrowi, ale p. de Charlus tak dalece umiał zrobić ze swego najdrobniejszego żądania rodzaj łaski, że wieczorem, kiedy, przebiegłszy wzrokiem lokajów zebranych dokoła niego w pełnej szacunku odległości, powiedział: „Coignet, lichtarz!“ albo „Ducret, koszula!“ inni oddalali się mrucząc z zawiści, zazdrośni o tego, którego spotkało to wyróżnienie. Dwaj nawet, którzy się niecierpieli, próbowali nawzajem wydrzeć sobie łaski

138