Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dnie (w te, kiedy mnie nie było) nie działo się tam nic innego.
Czy doprawdy na obiady takie jak dzisiejszy wszystkie te osoby stroiły się i nie wpuszczały „pań z miasta“ do swoich tak zamkniętych salonów; na obiady takie jak ten, i takie same wówczas gdy mnie nie było? Na chwilę powziąłem to podejrzenie, ale było ono zbyt niedorzeczne. Prosty rozsądek pozwalał je oddalić. A przy tem, gdybym je przyjął, cóżby zostało z nazwiska Guermantes, już tak zdegradowanego od czasów Combray?
Zresztą te żywe kwiaty były szczególnie łatwe do zadowolenia przez inną osobę, lub pragnące jej zrobić przyjemność, bo niejedna z tych dam, do której się zaledwo przez cały wieczór odezwałem, i to tak głupio, żem się rumienił na samą myśl o tem, postarała się, przed opuszczeniem salonu, oświadczyć mi, wlepiając we mnie swoje piękne pieszczotliwe oczy i poprawiając girlandę storczyków okalającą jej piersi, jaką przyjemnością było dla niej poznanie mnie. Poczem natrącała — dyskretna aluzja do zaproszenia na obiad — o swem pragnieniu „zorganizowaia czegoś“, skoro „ułoży dzień“ z panią de Guermantes. Żaden z tych żywych kwiatów nie opuścił salonu przed księżną

123