Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziankę, zdając się mówić: „O, jest pani przyjaciel, widzi pani, przynoszę go pani za kark“. Otóż, zanim jeszcze, popychany przez księcia, dotarłem do niej, dama ta nie przestawała mi słać swojemi dużemi i łagodnemi oczami tysiąca porozumiewawczych uśmiechów, takich jakie zwracamy do dawnego znajomego, który nas może nie poznaje. Ponieważ byłem właśnie w tem położeniu i nie umiałem sobie przypomnieć kto to taki, odwracałem głowę posuwając się naprzód, tak aby nie musieć odpowiedzieć na te spojrzenia, do chwili gdy prezentacja wydobędzie mnie z kłopotu. Przez ten czas, dama nadal utrzymywała w chwiejnej równowadze swój przeznaczony dla mnie uśmiech. Robiła wrażenie, że jej jest pilno pozbyć się go i że czeka abym powiedział wreszcie: „Ależ tak, rozumie się! Jaka mama będzie szczęśliwa, żeśmy się spotkali!“ Było mi równie pilno dowiedzieć się jej nazwiska, jak jej ujrzeć że się kłaniam wreszcie ze świadomością rzeczy i że jej uśmiech, wytrzymywany bez końca niby nuta gis, może się wreszcie skończyć. Ale pan de Guermantes pokpił sprawę, mojem zdaniem przynajmniej; miałem wrażenie, że przedstawił tylko mnie, tak iż wciąż nie wiedziałem kto jest ta pseudo-nieznajoma, nie mająca tego natchnienia aby wymienić

199