Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzał że dość licho ubrany jegomość mówi doń coś z bliska. Wywnioskowałem, że to musi być jakiś osobisty przyjaciel Roberta; ale ujrzałem że jeszcze jakby zbliżyli się do siebie; naraz, tak jak na niebie ukazuje się zjawisko astralne, ujrzałem owoidalne ciała, które z zawrotną chyżością przybierały wszystkie pozycje, pozwalające im utworzyć w stosunku do Roberta niestałą konstelację. Wyrzucone niby z procy, przybrały dla mnie liczbę conajmniej siedmiu. Były to wszakże jedynie dwie pięści Roberta, pomnożone prliez chyżość zmiany miejsca w tej idealnej napozór i delroracyjnej całości. Ale fajerwerk ten był jedynie „laniem” jakie Saint-Loup aplikował obcemu panu; agresywny zaś (w miejsce estetycznego) charakter zdarzenia ujawniła mi dopiero mina nieszczególnie ubranego jegomościa, który zdawał się równocześnie tracić równowagę, szczękę i dużo krwi. Osobom, które zbliżyły się z pytaniami na ustach, dał jakieś kłamliwe wyjaśnienia, odwrócił głowę i widząc że SaintLoup zdecydowanym krokiem oddala się w moją stronę, patrzał za nim z miną urażoną i przybitą, ale bynajmniej nie wściekłą. Wściekły był przeciwnie Saint-Loup, mimo że jemu nic się nie dostało; kiedy się zrównał ze mną, oczy jego błyszczały jeszcze gniewem. Wypadek ten nie miał (jak mogłem

56