Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Och, cicho siedź, przywodzisz mnie do szaleństwa, krzyknęła. Zrobimy jakąś kombinację.
— W każdym razie, widzę że pan nie jest uprzejmy, rzekł Saint-Loup do dziennikarza tonem wciąż łagodnym i grzecznym, z miną człowieka który omawia jakieś minione zdarzenie.
W tej chwili ujrzałem, jak Saint-Loup podnosi prostopadle ramię tak jakby dawał znak komuś kogo nie widziałem, lub jak dyrygent orkiestry. I w istocie — bez większego przejścia niż kiedy, na prosty ruch pałeczki w symfonji lub w balecie, gwałtowny rytm następuje po wdzięcznym andante — po swoich grzecznych słowach Robert opuścił w grzmiącym policzku dłoń na twarz dziennikarza.
Teraz, kiedy po pełnych umiaru rozmowach dyplomatów, po pogodnych igraszkach pokoju nastąpił wściekły wybuch wojny, nie zdziwiłbym się nadto widząc przeciwników kąpiących się we własnej krwi. Cios prowokował cios. Ale czego nie mogłem zrozumieć (jak osoby, które uważają za niewłaściwość wybuch wojny między dwoma krajami wówczas gdy dopiero była mowa o rewizji granic, lub śmierć chorego, kiedy była mowa jedynie o powiększeniu wątroby), to w jaki sposób, po słowach Roberta dyskutujących jedynie stopień grzeczności, mógł nastąpić gest, który zupełnie nie wypły-

53