Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jąc samego siebie z finezją karykaturzysty i wesołością dziecka.
— Och, to świetne! jak on robi samego siebie! wykrzyknęła Rachela klaszcząc w ręce.
— Błagam cię, kochanie, rzekł Saint-Loup żałosnym głosem, nie rób z siebie widowiska; zabijasz mnie. Przysięgam ci, że jeżeli powiesz jeszcze słowo, nie przyjdę do ciebie do garderoby i pójdę sobie. No, Zizi, nie bądź niedobra.
— Nie stój tak w tym dymie cygar, zaszkodzisz sobie, rzekł do mnie Saint-Loup, z troskliwością jaką miał dla mnie od czasu Balbec.
— Och, co za szczęście, jeżeli sobie pójdziesz.
— Uprzedzam cię, że już nie wrócę.
— Nie śmiem o tem marzyć.
— Słuchaj, wiesz, przyrzekłem ci naszyjnik, jeżeli będziesz grzeczna; ale skoro mnie traktujesz w ten sposób...
— A, to coś, co mnie nie dziwi u ciebie. Przyrzekłeś mi, powinnam była zgadnąć że nie dotrzymasz. Podzwaniasz mi nad uchem swojemi pieniędzmi, ale ja nie jestem interesowna jak ty. Mam twoją kolję gdzieś. Znam kogoś, kto mi ją ofiaruje.
— Nikt ci jej nie ofiaruje, bo zastrzegłem ją u

49