Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pewnych wzruszeń, ciało Roberta było cudownie wdrożone wychowaniem do pewnej ilości towarzyskich komedyj; niby doskonały aktor, mógł on — w pułku czy w salonie — grać naprzemian rozmaite role. W jednej z tych ról kochał mnie głęboko, był ze mną jak z bratem; był moim bratem przedtem i stał się nim znów potem, ale przez krótką chwilę był innym człowiekiem, który mnie nie znał i który, trzymając lejce, z monoklem w oku, bez spojrzenia i uśmiechu, podniósł rękę do kepi, aby mi oddać poprawny ukłon wojskowy!
Snułem się między dekoracjami. Widziane zbliska, odarte z czaru odległości i światła, obliczonych przez wielkiego malarza który je projektował, wydawały się nędzne; Rachela zaś, kiedym się do niej zbliżył, nie mniej uległa władzy zniszczenia. Skrzydła jej uroczego nosa zgubiły się w perspektywie, między salą a sceną, całkiem tak jak plastyka dekoracyj. To już nie była ona; poznawałem ją jedynie dzięki oczom, w których schroniła się jej tożsamość. Forma, blask tej błyszczącej przed chwilą młodej gwiazdy — znikły. W zamian za to — tak jakgdybyśmy się zbliżyli do księżyca i jakgdyby się nam przestał wydawać różowy i złoty — na tej twarzy tak gładkiej przed chwilą, widziałem już tylko same narośle, plamy, wyboje. Mimo chaosu,

46