Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dla mnie nowem miejscu) utonęłoby całkowicie w naszej rozmowie; wszyscy będą myśleli, że jestem tak zaabsorbowany, iż wyda się całkiem naturalne, że mój wyraz nie odpowiada miejscu gdzie się znajduję, ile że, pochłonięty tem co mówię, zaledwie wiem gdzie jestem. Zaczem, dla pośpiechu, chwyciłem się pierwszego z brzegu tematu:
— Wiesz, rzekłem do Roberta, że byłem się z tobą pożegnać w dniu wyjazdu; nigdy nie mieliśmy sposobności mówić o tem. Kłaniałem ci się na ulicy.
— Nie mów nawet, odparł; byłem w rozpaczy; spotkaliśmy się tuż koło koszar, ale nie mogłem się zatrzymać, bo już byłem bardzo spóźniony. Byłem niepocieszony, wierzaj.
Więc on mnie poznał! Widziałem jeszcze ten całkowicie bezosobisty ukłon, jaki Robert oddał mi przykładając rękę do kepi, bez jednego spojrzenia zdradzającego że mnie zna, bez gestu któryby wyraził żal że się nie może zatrzymać. Widocznie owa fikcja, jaką obrał w danej chwili — ta że mnie nie poznaje — musiała dlań upraszczać sytuację. Ale byłem zdumiony, że mógł się na nią zdecydować tak szybko, zanim jakiś odruch zdradził pierwsze wrażenie. Zauważyłem już w Balbec, że obok tej naiwnej szczerości jego twarzy, której skóra przeźroczystością swoją przepuszczała nagły dopływ

45