Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyjemności, tak rzadko przyjeżdża do Paryża. Mój Boże, gdyby jeszcze nie wyszedł, chciałabym go móc złapać, nie aby go zatrzymać, ale aby mu powiedzieć że nie mam do niego żalu, uważam że on miał rację. Czy to panu nic nie szkodzi, że ja wyjrzę na schody?
Wyszliśmy razem.
— Robercie, Robercie! wołała. Nie, już poszedł, spóźniłam się.
Teraz byłbym się równie chętnie podjął misji rozłączenia Roberta z kochanką, jak przed kilku godzinami misji ułatwienia im wspólnej podróży i wogóle współżycia. W jednym wypadku Saint-Loup uznałby mnie za zdrajcę, w drugim rodzina nazwałaby mnie jego złym duchem. A przecież byłem tym samym człowiekiem na przestrzeni kilku godzin.
Wróciliśmy do salonu. Nie widząc Roberta, pani de Villeparisis wymieniła z panem de Norpois owo pytające, drwiące i niezbyt współczujące spojrzenie, jakie ma ktoś pokazując zbyt zazdrosną żonę albo zbyt czułą matkę, które dają z siebie widowisko; spojrzenie mające znaczyć: „Patrz pan, musiała być burza.”
Robert poszedł do kochanki, przynosząc jej wspaniały klejnot, którego, w myśl ich układu, nie po-

231