Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stym i wyrazistym profilem jakiegoś greckiego boga, był jeszcze bardzo piękny.
— Naprawdę, grała u pani? spytał księżnej pan d’Argencourt.
— Ależ tak, przyszła u mnie recytować z bukietem lilij w ręce i w innych lelijach na sukni (pani de Guermantes, jak pani de Villeparisis, wymawiała z pewną kokieterją niektóre słowa z chłopska, mimo że nie „rulowała” r, jak jej ciotka).
Zanim pan de Norpois, spętany i osiodłany, powiódł Blocha do małej nyży, gdzieby mogli rozmawiać swobodniej, podszedłem na chwilę do starego dyplomaty i wsunąłem mu słówko o kandydaturze ojca. Zrazu chciał odłożyć rozmowę na później, na co napomknąłem, że wyjeżdżam do Balbec. „Jakto, znów pan jedzie do Balbec? Ależ z pana prawdziwy globe-trotter!” Potem wysłuchał mnie. Słysząc nazwisko Leroy-Beaulieu, pan de Norpois spojrzał na mnie podejrzliwie. Powziąłem stąd myśl, że ex-ambasador mówił może panu Leroy-Beaulieu o moim ojcu ujemne rzeczy i że lęka się, czy znakomity ekonomista ich nie powtórzył. Z punktu okazał się pełen najlepszych uczuć dla mego ojca. I po owem ritardando, z którego wybucha nagle jakieś słowo, jakgdyby wbrew woli mówiącego, skoro nieodparte przekonanie zwycięży zająkliwe próby przemilcze-

130