Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tot, wpół otwarta dłoń, bujająca niby pletwa rekina koło piersi, dłoń którą pozwalał ściskać bez różnicy starym przyjaciołom i nieznajomym gdy mu ich przedstawiano, pozwalały księciu, bez jednego gestu, nie przerywając dobrodusznego, próżniaczego i królewskiego pochodu, uczynić zadość skwapliwości wszystkich, przyczem mruczał tylko: „Dzieńdobry, mój poczciwy; dzieńdobry, drogi przyjacielu; bardzo mi miło, panie Bloch; jak się masz, d’Argencourt”. Mnie, skoro usłyszał moje nazwisko, książę wyróżnił najbardziej, mówiąc: „Witaj, młody sąsiedzie. Jak się ma pański ojciec. Cóż za zacny człowiek!” Pełny ceremonjał rozwinął książę Błażej jedynie dla pani de Villeparisis, która przywitała go skinieniem głowy, wyjmując rękę z fartuszka.
Kolosalnie bogaty w świecie gdzie bogactwo jest coraz rzadsze, książę nasiąkł w całej swojej istocie świadomością tej olbrzymiej fortuny; próżność wielkiego pana zdwoiła się próżnością krezusa, przyczem staranne wychowanie pierwszego z nich ledwie umiało powściągnąć arogancję drugiego. Rozumiało się zresztą, że jego sukcesy u kobiet, stanowiące zgryzotę jego żony, nie były wynikiem jedynie nazwiska i majątku, bo książę, ze swoim czy-

129