Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wówczas (mimo iż jako uboczną część jej zjawienia się pod czerwoną kotarą) mianowanych przez nią kontrolerów z białemi goździkami, podmurowanie nawy nad parterem pełnym ludzi źle ubranych, bileterki sprzedające program z jej fotografją, kasztaniarzy ze skweru, wszystkich tych towarzyszów, tych powierników moich ówczesnych wrażeń, którzy mi się zdawali od nich nieodłączni. Fedra, „scena oświadczyn”, Berma, wszystko to miało wówczas dla mnie rodzaj absolutnego istnienia. Pomieszczone poza bieżącym światem, zjawiska te istniały same przez siebie, trzeba mi było iść ku nim, aby z nich przeniknąć ile się da, a otwierając na oścież oczy i duszę, jeszcze wchłonąłbym bardzo mało. Ale jak życie wydawało mi się przyjemne! czczość dni które pędziłem nie miała żadnej wagi, niby chwile w których się człowiek ubiera, gotuje do wyjścia, skoro pozatem istniały w sposób absolutny, dobre a trudno dostępne, niemożebne do całkowitego posiadania owe trwalsze realności, Fedra, gra Bermy. Nasycony temi marzeniami o doskonałości sztuki dramatycznej, których możnaby wówczas wydobyć znaczną dawkę, gdyby się w owej dobie, o którejkolwiek minucie dnia a może nocy, zanalizowało mój umysł, byłem niby stos Wolty wyładowujący elektryczność. I przyszła

65