Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Znów zrobiło się zimniej. „Wychodzić? poco? żeby się zaziębić?” mówiła Franciszka, która wolała siedzieć w domu przez tydzień, na który jej córka, brat oraz siostrzenica-rzeźniczka pojechali do Combray. Zresztą Franciszka — ostatnia sekciarka, w której przetrwały mętnie nauki cioci Leonji z zakresu fizyki — dodawała, mówiąc o niezwykłym jak na tę porę czasie: „To jeszcze Pan Bóg się nie wygniewał do reszty”. Odpowiadałem na jej lamenty jedynie leniwym uśmiechem, tem obojętniejszy na te przepowiednie, że dla mnie miało być ładnie na wszelki sposób: już widziałem ranne słońce błyszczące na wzgórzu Fiezole, grzałem się w jego promieniach; siła ich kazała mi z uśmiechem otwierać i przymykać powieki, wypełniające się niby alabastrowe lampki nocne różowym blaskiem. To nietylko dzwony wracały z Italji, Italja wróciła z niemi. Moim wiernym rękom nie zbraknie kwiatów aby uczcić rocznicę podróży, jaką miałem podjąć niegdyś; bo od czasu gdy w Paryżu zrobiło się zimno tak jak w owym roku, przed Wielkanocą, w chwili naszych przygotowań do wyjazdu, w płynnem i mroźnem powietrzu kąpiącem kasztany i platany na bulwarze, drzewo na dziedzińcu w naszym domu rozchylało

242